Irlandczyk w reżyserii Martina Scorsese
Epoka filmów o amerykańskim półświatku przestępczym cofa się melancholijnie w czasie. Na papierze Irlandczyk jest uspokajająco przewidywalny – kolejna wyprawa Scorsese do gangsterskiego podziemia, zwieńczona prestiżową obsadą. Na szczęście weteran nie zadowalał się tanią nostalgią.
Film oparty jest na propozycji z książki Charlesa Brandta „The Greatest Mafia Murder in History”, morderstwa Jimmy'ego Hoffe'a - Słyszałem, że malujesz domy. Tytuł jest w istocie metaforą i jest bardzo jednoznaczny: pomalować dom to znaczy zabić człowieka; „farba” to krew, która rozpryskuje się na podłodze i ścianach.
Po latach przedprodukcyjnych przepychanek – wiadomo, Akademia uwielbia dobrą opowieść o poświęceniu i cierpieniu dla sztuki, a Irish Genesis jest jej najnowszą wersją – Martin Scorsese pod auspicjami Netflixa zrealizował swoją wizję najnowszej mafii epicki.
The Irishman to filmowa adaptacja biografii Słyszałem, że malujesz domy, w której mafijny najemnik Frank Sheeran twierdzi na łożu śmierci, że to on podniósł niesławnego Jimmy'ego Hoffę, powiązanego z mafią związkowca, który rozbił się o ziemię w 1975 roku. Tytułową rolę reżyser powierzył Robertowi De Niro, Hoffę zagrał Al Pacino, a w rolach drugoplanowych występują Joe Pesci i Harvey Keitel – w tym meczu Scorsese All Stars potencjalnie brakuje tylko Leonarda DiCaprio. Co to jest innego niż banda „superbohaterów” Scorsese? Jak na ironię, jeśli pomyślimy o entuzjazmie, z jakim weteran ostatnio uderzał w takie „parki rozrywki”…
Powyższe porównanie nie jest śmiertelnie poważne, ale można znaleźć inne podobieństwa: Netflix oficjalnie nie ujawnia swoich budżetów, ale według najwyższych szacunków Irlandczyk zbliżył się do 300 milionów dolarów, porównywalnych z największymi spektaklami. Czy naprawdę istnieje taka różnica między inwestowaniem w eksplozje a inwestowaniem w technologię, która może cyfrowo wygładzić i odmłodzić twarze 75-latków?
Robert De Niro nie pracował z Martinem Scorsese od czasów Kasyna (1995), podobnie jak Al Pacino. Zdjęcie: IMDb
Kolejna paralela: podobnie jak w przypadku przeboju Marvela, tak iw filmie o mafii Scorsese mniej więcej wiesz z góry, co dostaniesz. Konsekwencja i rzetelność czy powtarzalność i brak świeżych pomysłów? Znasz wszystkie kluczowe elementy z przeszłości: gangsterską sagę osadzoną w Nowym Jorku, koktajl jawnej przemocy i motywów katolickich, motywy grzechu, winy i przebaczenia. Wiele osób narzeka na minuty, które w dzisiejszych czasach są bardziej odpowiednie dla miniserialu (film ma 209 minut) – ale długość jest tym, co pozwala Scorsese dać Irlandczykowi nutę introspekcji oprócz testosteronu. Na podobny nastrój wskazywał w swoim poprzednim filmie fabularnym Cisza (2016).
Historia życia Franka Sheerana (Robert De Niro) jest długa i pełna nieprzewidywalnych zwrotów akcji; scenarzysta Steven Zaillian przekazuje to skokowo, prawdopodobnie w podobny sposób, jak opowiadałby sam Frank (jest więc jasne, że mamy do czynienia z niewiarygodnym narratorem). Jako młody kierowca ciężarówki o wątpliwej etyce pracy trafia do biura związkowego prawnika (Ray Romano), który jest także kuzynem młodszego szefa mafii Russella Bufalina (Joe Pesci).
Okazjonalne usługi dla dynastii Franków Bufalino prowadzą wkrótce do stałego stanowiska mafijnego najemnika lub. T. I. naprawiacz, skąd awansuje wśród zwolenników Jimmy'ego Hoffe'a, lidera największego związku zawodowego w Ameryce, pilnie napełniającego własne kieszenie w imię "praw pracowniczych". Frank, którego losy całkowicie splatają się z losami jego dwóch mentorów, Russella i Jimmy'ego, jest niepowstrzymany jako prawa ręka Hoffa przez wiele lat - do momentu, gdy koła historii (z niewielką pomocą klanu Kennedy'ego) zaczynają się rozpadać.
W rzeczywistości Irlandczyk nie ma solidnej roli kobiecej. Kathrine Narducci i Aleksa Palladino pasują do formy „wiernej żony”, a Anna Paquin, która gra jedną z córek Sheerana, nie dostaje prawdziwej pracy (ani dialogów). Jej postać jest na tyle interesująca, że scenariusz mógłby ją dokładniej zbadać, ale Scorsese po prostu tego nie robi. Zdjęcie: IMDb
Legenda głosi, że Joe Pesci odrzucał Scorsese aż pięćdziesiąt razy, zanim zgodził się na powrót z emerytury dla Irlandczyka. Zdjęcie: IMDb
Nad cyfrowym odmłodzeniem trzeba się chwilę zastanowić. Ostateczny wygląd filmu jest lepszy niż obiecywały pierwsze zwiastuny, ale nikt nie będzie twierdził, że w zbliżeniach „Młodego De Niro” nie ma nic gumowatego, martwego, nienaturalnego (a zbliżenia to te, na których wyrażenia powinny być najbardziej przekonujące). Podobny problem z naśladowaniem rzeczywistości, który nigdy nie może być naprawdę wystarczająco dobry, napotkał tego lata Disney z Królem Lwem: Lwy były zbyt naturalistyczne jak na animację, do której jesteśmy przyzwyczajeni, i zbyt mało „prawdziwych”, by je zobaczyć jak prosto w lewo. W końcu celem sztuki filmowej nie jest prawdopodobnie jak najdokładniejsze uchwycenie rzeczywistości, ale tworzenie fikcyjnych światów, które są odzwierciedleniem naszego.
Czy naprawdę byłoby tak bardzo źle zatrudnić innych aktorów do roli młodszego Hoffe, Sheerana, Bufalina? Do czegoś takiego potrzebna byłaby idealistyczna wiara, aby Irlandczyk został równie dobrze przyjęty (i oczekiwany z takim samym zapałem), gdyby wszyscy wymienieni weterani pojawiali się tylko w epizodycznych rolach jako przestarzałe wersje swoich postaci.
Ale jest też kontrargument: Irlandczyk to, jak już powiedziano, film głęboko introspekcyjny, momentami nawet melancholijny. Nastrój buduje sama historia: przypominająca przeszłość scena zakłopotanego Franka Sheerana na wózku inwalidzkim. Może nie jest jeszcze w swoim ostatnim tchnieniu, ale jasne jest, że zbliża się do spotkania ze Stwórcą. Film zrealizowany przez grupę czterdziestolatków nie mógł być równie szczerze przepojony świadomością własnej przemijania. To nie Scorsese z Goodfellas (1990), który przywiązywał wagę do braterstwa i arogancji mafii – to bardziej trzeźwy Scorsese, który zdaje się wzdychać ze smutkiem: Sic transit gloria mundi. Nie oczekuj też zwinnych, energicznych ruchów kamery Wilka z Wall Street – tym razem roztropność i niezłomność legitymacji świata, do którego należy Sheeran, rozgałęzia się z każdego ujęcia.
Harvey Keitel jest niemal kryminalnie niewykorzystany w epizodycznej roli Angel Bruno. Zdjęcie: IMDb
Trio w głównych rolach z łatwością uzasadnia swój status. Joe Pesci, znany z ról wybuchowego choleryka, tym razem z niesamowitym opanowaniem deleguje mordercze sprawy. Pacino, który pojawia się w opowieści dopiero w drugiej tercji, jest melodramatycznym wykonawcą, w którego bardzo łatwo uwierzyć, że nigdy dobrowolnie nie zrezygnuje z władzy. De Niro jest gdzieś pomiędzy nimi: stoicki pies zdolny do najbardziej brutalnych aktów przemocy. (Jego rolę dodatkowo osłabia interwencja nowych technologii.) (Rzekomo) nieczyste sumienie bohatera symbolizuje jego córka Peggy (Anna Paquin), która intuicyjnie rozumie prawdziwą naturę ojca i zrywa z nim wszelkie kontakty. Jej rola jest jasna, ale wciąż działa niemal obraźliwie, że aktorka nie ma innej pracy niż oskarżanie oskarżyciela z kąta (wypowiada tylko około dziesięciu słów przez cały film).
Irlandczyk może nie jest rewolucjonistą ani pionierem swojego gatunku, ale jest ambitnym projektem, który kreśli przyzwoitą linię pod zejściem Scorsese do podziemia – wchodzeniem w dialog na różne sposoby z „Bott Streets of Evil” (1973) i „Gangs of Nowy Jork (2002). I tym razem trudno będzie komukolwiek oskarżyć mistrza o gloryfikację morderczej branży – najkrwawszym sędzią w Irlandii i tak jest wiek i bezradność, co jest zaskakująco subtelnym wglądem w ten gatunek.